Snop światła pada na scenę. Na niej - wielka donica.

Ziemia w donicy jest czarna, żyzna, gęsta. Gdyby złapać ją w dłonie, można by się pobrudzić!

Obok donicy stoi niewielki stół – na nim szklanka pełna wody. Wody świeżej i czystej. Bezbarwnej, ale nie bezwonnej. Woda pachnie świeżością.

Do donicy zbliża się mężczyzna. Wychudzony. Dygocze. Jest bardzo spragniony. Ciężko dyszy.

Mężczyzna łapczywie sięga po szklankę, podnosi ją do ust.

Nie pij! Nie pij wody z tej szklanki!

Głos? Skąd ten głos? Mężczyzna waha się.

Nie pij! Nie pij wody z tej szklanki!

- Co, zatruta jest?

Nie pij!

Mężczyzna podtyka wodę pod nos. Wącha. Przygląda się szklance.

- Czemu?

Nie pij wody! Nie pij wody tej szklanki!

- Czemu miałbym cię słuchać? Kim jesteś, gdzie jesteś?

Nie pij! Błagam!

- Wariuję, cholera… – Mężczyzna podnosi szklankę do ust, jego wargi już dotykają wody.

Nie! Ja naprawdę istnieję! Jestem nasionem z donicy! Bez tej wody nie wyrosnę!

- Nasionem? Aha! – Mężczyzna zagląda do wnętrza doniczki - To pewnie niedużo wody potrzebujesz. Mogę się podzielić. Odleję ci trochę.

Mężczyzna przechyla szklankę i wlewa kilka kropel w ziemię.

Siorb, siorb…

Dziękuję! Ale niestety potrzebuję całą szklankę! Inaczej nie wykiełkuję!

- Takie małe nasionko? Całą szklankę? – mężczyzna robi zrezygnowaną minę – Zwariuję, umrę! – łapie się za głowę - Zaraz, a czy nasiona nie mogą wytrzymać tysiąc lat nie kiełkując, a potem ktoś je podleje i już - rosną normalnie?

Może są gdzieś takie nasionka, ale to nie ja! Przysięgam, umrę, jeśli nie wypiję całej szklanki!

Mężczyzna bezradnie przewraca oczami, patrzy to na szklankę, to na doniczkę. W końcu zdecydowanym ruchem wlewa całą wodę w ziemię. Siada na ziemi i opiera się plecami o doniczkę.

- Rośnij zdrowo! – mówi – Ja nie dożyję czasów, gdy wyrośniesz. – wspiera głowę na ramieniu, przymyka oczy - Śmierć i tak była mi pisana. Powiedz, jaką rośliną jesteś.

Jestem… słonecznikiem galaktycznym!

- Ach! Słonecznikiem… miałem jeszcze… - mężczyźnie trudno jest oddychać - Miałem odrobinę nadziei, że jesteś… rośliną, która daje pić…

Co ściskasz w ręku?

- Ja? – mężczyzna chowa rękę za plecy – Nic!

Co tam masz?

- To? – mężczyzna waha się – W zasadzie, nie wiem co to. – Wyciąga rękę zza pleców. Otwiera dłoń.

Lalka? Po co ci lalka?

- To… mojej córki. Chyba… - Mężczyzna wzdycha ciężko.

Masz córkę?

- Tak. Chyba tak… Gdzie ja w ogóle jestem?

Na skraju śmierci.

- Wiem! Ale, ale co to za miejsce?

Skraj śmierci.

- Ach. To, co ty tu jeszcze robisz? Jeszcze pożyjesz trochę o tej szklance wody – powinnaś już być w „krainie życia”, czy czymś takim.

Tak, to prawda! Ale potrzebuję czasu, żeby absorbować wodę.

- Ała! Aj! A! Co robisz? – z donicy zaczęły kiełkować pędy. Opadały na mężczyznę.

Ja chcę ci podziękować...

- Co? Ja… Co? – pędy opięły mężczyznę i zaczęły podnosić w górę.

Ja… jestem… słonecznikiem galaktycznym – gdy wyrosnę, powstaną tysiące światów z milionami słońc. Czy daję pić? Och! Będę dawała pić. Na kwiatach moich planet będą krocie źródeł i rzek! Będą z nich piły miliardy istot! – to mówiąc roślina wypuszczała pędy, rosły szybko rozwijając liście - Uniosę cię w jeden z moich kwiatów – w nim znajdziesz ląd i słońce, będę cię nieść wodą i ogrzewać ogniem. Będziesz rósł w świecie i świat będzie rósł wraz z tobą. Moje pędy przyniosą ci owoce świata, który znałeś. Poznasz też nowe smaki i zapachy.

Mężczyzna uśmiechnął się. Nic już nie mówił. Dał się nieść.

Na scenie nieruchomo leży mężczyzna. Obok – stolik, pusta szklanka, donica pełna ciemnej ziemi.